W pigułce: Ekstradycja
Wiele osób dziwi się, że ja ciągle w tych ekstradycjach siedzę.
No niestety, smutnym efektem ubocznym swobody przemieszczania się ludności w ramach UE stał się fakt, że Westminster Magistrates Court , mający siedzibę niedaleko Baker Street, prowadzi od pewnego czasu taśmową obsługę europejskich nakazów aresztowania (ENA). Codziennie przewija się przez sale sądowe kilkanaście osób z Europy Wschodniej, w tym z Polski poszukiwanych europejskim listem gończym. Codziennie sąd spodziewa się takiego natłoku nowych polskich spraw, że rezerwuje na cały dzień dwóch polskich tłumaczy dyżurnych do przetrawienia spraw zgłoszonych do sądu w ciągu ostatnich 24 godzin.
Jest to centralny sąd ekstradycyjny, zajmuje się więc osobami aresztowanymi na podstawie ENA na terenie całego UK.
Najwyraźniej Wielka Brytania stała się od maja 2004 roku w miarę bezpieczną przystanią dla wszelkiej maści zbiegów od polskiego wymiaru sprawiedliwości. W miarę, bo jednak prędzej czy później sporo z nich trafia do sądu w Westminster. Pytanie tylko, czy te 10-20 osób dziennie, które dostają nakaz ekstradycji to większość wszystkich ukrywających się czy wierzchołek góry lodowej.
Sprawy o ekstradycje przebiegają z reguły według tego samego schematu. Na wstępnym posiedzeniu sądowym każdemu aresztowanemu przysługuje skorzystanie z pomocy adwokata z urzędu. Na dzień dobry dowiadujemy się zwykle, że poszukiwany albo “nie wiedział”, że w Polsce toczy sie przeciwko niemu sprawa, albo kurator “wiedział i pozwolił” na wyjazd z kraju.
Połowa jest w ogóle całkowicie niewinna i ta cała sprawa “to jest jedno wielkie nieporozumienie”.
Osoba poszukiwana z reguły sprzeciwia się ekstradycji, powołując się na Artykuł 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka (prawo do życia w rodzinie i życia osobistego) oraz na długość okresu czasu jaki upłynął od popełnienia przestępstwa, i co z tego wynika na nieproporcjonalność odesłania do kraju na odsiedzenie wyroku.
Czasami, rzadko, nawet bardzo rzadko, sędzia postanawia odrzucić europejski list gończy.
Tylko wyjątkowy splot okoliczności rodzinno-osobistych w połączeniu ze stosunkową błahością wykroczenia może doprowadzić do odrzucenia listu gończego.
Adwokat zbiera w takich wypadkach gratulacje, poszukiwany póki co nie musi zbierać manatków.
Póki co, bo Polska tak łatwo nie odpuszcza, i za jakiś czas wystawia kolejny list gończy, do skutku.
W zdecydowanej większości przypadków nakaz ekstradycji zostaje prędzej czy później wydany. W ciągu kolejnych siedmiu dni każdy ma prawo od takiego nakazu się odwołać do sądu wyższej instancji, the High Court. Zdecydowana większość z tego prawa korzysta, i po kolejnych kilku tygodniach odbywa sie rozprawa apelacyjna. Kiedyś te terminy były dluższe, ale sąd nie w ciemię bity i ostatnio się zorientował, że odwołują się praktycznie wszyscy, żeby zyskać na czasie, i jak najdłuższą część wyroku odbyć w brytyjskim więzieniu. Zasada jest bowiem taka, że okres odsiedziany w tutejszym więzieniu od momentu aresztowania odlicza się od wyroku w Polsce. Prawie wszyscy bez wyjątku wolą spędzać czas w londyńskim Wandsworth Prison niż w jakimkolwiek polskim zakładzie karnym.
Zdarza się, że w dniu rozprawy apelacyjnej apelant stracił już zainteresowanie całą sprawą, i w momencie kiedy zaperukowany sędzia zagaja do niego z wielką pompą, Mr Kowalski, jesteśmy tutaj aby wysłuchać pana odwołania w sprawie nakazu ekstradycji wydanego w dniu…. w sądzie w Westminster… na podstawie paragrafu…. ustawy….., ja jako tłumaczka slyszę w odpowiedzi na to zagajenie ‘Dobra, niech tam pani powie wysokiemu sądowi, że ja już nie chcę się odwoływać, pie****lę to, wracam do Polski’.
Ze stoickim spokojem mówię ‘My Lord, I do not wish to pursue my appeal against extradition any more, and I wish to be returned to Poland’.
Większość apelacji zostaje załatwiona odmownie, i gościu (przeważają zdecydowanie meżczyźni) leci do Polski na koszt, no właśnie nie jestem pewna kogo, królowej? podatników? W sumie na jedno wychodzi. Możliwe, że Polski. No w każdym razie nie na swój własny.
Za jakiś czas napiszę w skrócie o deportacji, bo wiem, że te dwa pojęcia się mylą ludziom spoza branży.