Days of Lebara nad Tamizą
Na początek wyjaśniam, że nie cierpię krytykanctwa, narzekania i szukania dziury w całym. Jednak czasami nie ma innego wyjścia. Tak było właśnie w ostatnią sobotę, 9 maja 2015, kiedy to z obowiązku rodzicielskiego uczestniczyłam w festiwalu Lebara – Days of Poland.
Jako, że impreza była ogłaszana od wielu miesięcy na portalach i w publikacjach polskich jako wydarzenie z gatunku ‘trzeba zobaczyć’, jechałam z pewną dozą ciekawości.
Festiwal zrobiony w super miejscu, tuż obok mostu Tower Bridge, dosłownie pod oknami City Hall, na niezwykle popularnej trasie spacerowej South Bank na południowym brzegu Tamizy. Po przybyciu na miejsce jednak szybko okazało się, że atrakcyjna lokalizacja to największy atut festiwalu.
Lebara zdecydowanie w roli głównej, atakująca z każdej strony ulotkami i powiewającymi flagami. Ktoś przechodząc z boku miał prawo pomyśleć, że to chyba przede wszystkim jakiś happening drugoplanowej sieci komórkowej.
Oprócz Lebary kilka blado prezentujących się stoisk na krzyż, a wśród nich kobieta wytrwale wręczająca wszystkim ulotki polskiej kliniki w Croydon.
Jedyną atrakcją dnia były występy trzech polskich zespołów folklorystycznych, które musiały się jakoś upchać na malutkiej ciasnej scence z fatalnym systemem dźwiękowym.
Orlęta, Mazury i Tatry to starzy wyjadacze, na niejednej scenie przychodzi im tańczyć, na niejednej mokrej trawie kostiumy zmieniać. Szkoda tylko, że tym razem w wielkim ścisku i przy irytującym pisku wzmacniaczy mógł się zagubić efekt ich cieżkiej pracy.
Na skwerku obok tradycyjne polskie potrawy, obowiązkowo bigos, pierogi, gołabki, polski hotdog. Smakowo bez uniesień, cenowo na granicy przyzwoitości.
Impreza okazała się hermetycznie wręcz zamknięta, skupiła te same znajome twarze, jakie widzi się na każdym występie polsko-tańczącej młodzieży, głównie rodziny i przyjaciele występujących. Rzesze turystów spacerujących nad rzeką przechodziły obojętnie, nie zatrzymując się ani na chwilę, stwierdzając, że to chyba jakiś prywatny event.
A szkoda, bo była okazja do zorganizowania zdarzenia z rozmachem, otwartego, i przedstawiającego Polskę Londynowi z fantazją. Wyszło zaściankowo i skromnie. I ta wszechobecna Lebara.
Ale i tak dzień niezupełnie stracony.
Moja starsza córka wycisnęła wszystko co się dało z sytuacji. Na pytanie koleżanki z klasy czy mogą się spotkać w sobotę odpisała, no sorry, I am performing at the South Bank with my dance group….
Okazja pozowania z grupą do zdjęć w polskich strojach ludowych z Tower Bridge w tle też piechotą nie chodzi.